Rzucił robotę, by zostać youtuberem. Nie żałuje...

Czy bycie gwiazdą serwisu YouTube to dochodowe zajęcie? Ile zarabia polski "youtuber" generując miesięcznie trzy miliony odsłon na swoim kanale? Jaki jest koszt produkcji wideo? Na czym polegają akcje specjalne? Ile firmy płacą za reklamę? I wreszcie - czy gra rzeczywiście jest warta świeczki? O pomoc w uzyskaniu odpowiedzi na te pytania poprosiliśmy znanego polskiego twórcę internetowego Martina Stankiewicza.

Martin Stankieiwcz to...

Martin Stankiewicz: - Odpowiem w konwencji romantyczno-poetyckiej: Martin Stankiewicz jest szczęśliwym człowiekiem. Ale dla kogoś, kto mnie nie zna - po prostu twórcą internetowym - youtuberem. Jeszcze dwa-trzy lata temu gdybyś tak powiedział, to druga osoba zaśmiałaby ci się w twarz.

- Niedawno znany trener personalny Mateusz Grzesiak powiedział, że youtuber to zawód przyszłości i niedługo będzie to prestiżowa profesja. Uważam, że wskoczyłem do tego pociągu w odpowiednim momencie - on już jedzie albo za chwilę będzie ruszał, a ci, którzy się zagapili, będą później żałować.

Reklama

Jedna z ogólnopolskich stacji telewizyjnych podpisała cię jako "Martin Stankiewicz - internetowy dowcipniś i prowokator".

- To jest ten problem, że telewizje na razie nie potrafią nazwać tego zjawiska, jakim jest twórca YouTube. Sam siebie określam mianem twórcy internetowego, bo to nie zawęża mnie do konkretnej platformy. W tej chwili tworzę wideo do internetu - głównie można mnie zobaczyć na YouTube, ale równie dobrze za dwa lata ten serwis może przestać istnieć - choć to chyba mało prawdopodobne. Nie daj Boże, żeby tak się stało, bo to świetna platforma, która rozchodzi się viralowo.

Pracowałeś w dużej korporacji, ale rzuciłeś tę pracę. Dlaczego?

- Pracowałem tam, ale nie jako Martin Stankiewicz. Przybierałem różne postaci, ksywki, odgrywałem role. Kiedyś zadałem sobie pytanie: jak długo mogę to robić? Nie pracowałem bowiem na swoje nazwisko. Minęłoby 10 lat, a ja zostałbym tak naprawdę z niczym. Postanowiłem pracować na własne portfolio. Zwalniając się wtedy z pracy, nie myślałem, że będzie to YouTube. To przyszło jakoś naturalnie, bo w korporacji zajmowałem się tworzeniem materiałów wideo.

- Początki były trudne, bo przez pierwsze miesiące musiałem dokładać do tego interesu. Traktowałem to jako inwestycję i wierzyłem, że jeśli będę sumienny, to wyniki prędzej czy później przyjdą. Dawałem sobie pół roku. Jeśli po tym okresie nic by się nie zmieniło, to pewnie bym zrezygnował. Na szczęście tak się nie stało.

Decyzja o odejściu z korporacji była także podyktowana finansami?

- Pracując w korpo, byłem już dosyć znaną twarzą w polskim internecie, więc czasami trafiały się tzw. fuchy. Za dodatkową pracę, udział w jakiejś internetowej reklamie, która nie wymagała ode mnie zbyt dużego nakładu pracy  i poświęcanego czasu, dostawałem tyle, ile przez miesiąc pracy w firmie. Więc na pewno finanse to był pewien argument, ale nie najważniejszy. Po trzech latach pracy w korporacji poczułem, że stanąłem w miejscu, a tego bardzo nie lubię.

Żałowałeś kiedyś tej decyzji?

- Nawet na samym początku, kiedy nie zarabiałem ani złotówki, nie pomyślałem, że zrobiłem błąd. Miałem kiedyś taki sen, że wróciłem do korporacji, to była inna firma, inni ludzie, ale mimo wszystko korporacja. Obudziłem się zlany potem.  Moim zdaniem korporacja podcina skrzydła kreatywnym ludziom, a przynajmniej nie pozwala ich w pełni rozwinąć...

Utrzymujesz się dzięki YouTube? Możesz powiedzieć, ile konkretnie zarabiasz dzięki temu?

- To nie do końca tak wygląda. Sama platforma YouTube nie daje aż tak dużych zysków. Oczywiście "dużo pieniędzy" to pojęcie względne, bo każdy mierzy własną miarą. Ja miesięcznie generuję na swoim kanale 2-3 miliony wyświetleń. Zarabiam na tym kilka tysięcy złotych. Czołowi gracze mogą spokojnie się utrzymać z wyświetlania samych reklam.

- Poza tym są to osoby, które zamieszczają swoje filmiki bardzo często - dotyczy to chociażby modelu "zagrajmerów", wrzucających let's playe, czyli materiały wideo z grania w gry komputerowe. Ja miesięcznie wrzucam  3-4  filmiki. Niestety, w Polce cały czas mamy niskie stawki za reklamę. W Niemczech dostawałbym pewnie trzy razy więcej. Natomiast większe pieniądze zarabiam na tzw. akcjach specjalnych.

Na czym to polega i ile możesz zarobić dzięki takiej współpracy?

- Reklamuję różne marki, współpracuję marketingowo z firmami. Topowi polscy youtuberzy za współpracę z poważną firmą życzą sobie nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ale mówimy o topie polskiego YouTuba. Ja jeszcze w  ścisłej czołówce nie jestem, ale myślę, że w tym roku będę mógł negocjować stawki na poziomie kilku, kilkunastu tysięcy.

Niedawno w internecie rozgorzała dyskusja na temat tego, czy lokowanie produktu w filmikach i nieinformowanie o tym internautów jest w porządku. Jakie masz zdanie na ten temat?

- Krzysztof Gonciarz zarzucił chłopakom z Abstrachuje, że powinni otwarcie powiedzieć, iż w jednym ze swoich filmików reklamowali markę jednego z producentów samochodów. Prawda jest jednak taka, że w telewizji jeszcze do niedawna w programach, filmach i serialach także występował  nieoznaczony product placement, ale w pewnym momencie narzucono odgórnie konkretne zasady i to się zmieniło.

- W internecie nie jest to jednoznacznie określone. Kiedy współpracuję z daną marką, to staram się oficjalnie o tym informować - chociażby poprzez zamieszczenie podziękowań. Jeśli uczestniczę w akcji specjalnej i, dajmy na to, polega ona na zrobieniu konkursu, to nie muszę udawać, że tak nie jest, bo to oczywiste, to widać. U mnie nie ma ukrytej współpracy, wszystko jest oznaczone.

- Być może, żeby być fair wobec internautów, wszyscy youtuberzy powinni składać jasne deklaracje, że w materiale wideo pojawia się reklama. Z drugiej strony, mamy do czynienia z mentalnością internautów, którzy w komentarzach i tak będą wypisywać, że ktoś się sprzedał, bo oficjalnie coś reklamuje. No, ale taki jest biznes. 

Współpraca z markami zawsze ma charakter gotówkowy? Czy istnieją jakieś inne modele współpracy - chociażby zgłasza się firma i proponuje fajne wakacje w zamian za nakręcenie tam kilku filmików i umieszczenie w nich swojego produktu?

- To kwestia dogadania się. Jedni za taki wyjazd nie biorą pieniędzy, ale są i tacy, którzy dodatkowo pobierają za to wynagrodzenie.

Dużo masz takich propozycji współpracy?

- Jestem już na takim etapie, że mam ten komfort, iż mogę niektórym odmawiać jeśli uznam, że to nie dla mnie. Staram się współpracować z markami, które według mnie pasują do mojego profilu i sam się z nimi dobrze czuję. Miałem kiedyś propozycję od firmy zajmującej się grami hazardowymi. Dawali bardzo fajne pieniądze, ale uznałem, że z uwagi na moją młodą widownię, nie wypada, żebym brał udziału w takiej akcji, bo mógłbym ich zarazić czymś, co w moim odczuciu nie jest dobre.

Sam prowadzisz sprawy biznesowe, czy masz jakąś agencję, która robi to za ciebie?

- Współpracuję z jedną z największych i najpopularniejszych sieci partnerskich YouTube na polskim rynku, która opiekuje się "youtuberami". Ale to też nie jest tak, że siedzę z założonymi rękami i nic nie robię. Jeśli mam pomysł na fajną produkcję, to informuje agencję o swoich planach i  sugeruję, że chciałbym nawiązać współpracę z firmą o danym profilu.

Czy "youtuberzy" w Polsce muszą zakładać działalność gospodarczą?

- Jeśli pojawiają się większe pieniądze, to moim zdaniem powinno się tak robić, chociażby ze względu na komfort pracy twórcy. Ja w tym roku mam zamiar założyć działalność. Nie jestem specjalistą w  tej sprawie, więc być może się mylę, ale patrząc przez pryzmat własnego doświadczenia -  jeśli rozliczamy się na podstawie umowy o dzieło czy zlecenia, to z punktu prawnego wszystko jest ok. Mam nadzieję,  że po tych słowach nie wpadną do mnie z rana uzbrojone służby policyjne i wezwą na niezapowiedziane przesłuchanie.

Zdarzają się problemu z urzędem skarbowym? Nie mówię o tobie, ale może twoim znajomym "youtuberom"?

- Jeśli dobrze pamiętam, to Sylwek Wardęga miał pewne komplikacje z tego tytułu. Natomiast wydaje mi się, że to była trochę inna sytuacja, bo on po prostu podpadł stróżom prawa i szukano na niego jakiegoś  "sposobu".  Obecnie Wardęga prowadzi własną działalność gospodarczą, więc nie ma żadnego problemu. Przedtem też wszystko odbywało się legalnie, bo podpisywał przecież umowy, z których się rozliczał.

Czy ze strony samego kanału YouTube możecie liczyć na jakąś pomoc prawną?

- Nic o tym nie wiem. Pomoc prawna jest zapewniona w momencie, kiedy pospisujemy umowę z daną siecią partnerską, która nas reprezentuje.

Jaki jest koszt produkcji twojego jednego materiału wideo?

- Zamykam się w kilkuset złotych. Mnie w produkcji pomagają przyjaciele, którzy często robią to za darmo. Przysługa za przysługę. Nie dotyczy to projektów komercyjnych, bo wówczas płacę im tak, jakby to była ich normalna praca. Tak naprawdę to może być studnia bez dna, bo zależy, jak bardzo spektakularna ma być produkcja. Wardęga przeznacza na realizację duże kwoty, bo sprowadza z zagranicy maski, które sporo kosztują.

W ogóle marzy mi się i kilku innym "youtuberom", żeby w Polsce powstała taka wspólna ekipa YouTubowa, która pomagałaby sobie. Boję się jednak, że pójdzie to w drugą stronę i niektórzy "youtuberzy" zamkną się na innych, zaczną tworzyć się sztuczne konflikty, a moim zdaniem to nie jest fajne. Nasze środowisko powinno różnić się od telewizji tym, by nie było między nami niezdrowej konkurencji.

Twoje materiały wideo  pod względem realizacji są tworzone na wysokim poziomie. Ale w Internecie nie brakuje filmików, które są amatorskie - i mimo to bardzo dobrze się klikają. Amatorskie wideo jest bardziej wiarygodne dla Internauty?

- Przez pierwszy rok mojej działalności byłem przekonany, że materiały, które są przeze mnie dopieszczone pod każdym względem, będą częściej oglądane, bo to będzie nowa jakość. Tymczasem okazuje się, że ludzie znudzeni telewizyjnym profesjonalizmem, szukają w Internecie autentyczności. Kiedy zrobię bardzo profesjonalną produkcję, to ludzie podchodzą do tego z dystansem, bo myślą sobie, że to jakieś zlecenie, nie utożsamiają się z tym tak bardzo, jak ma to miejsce w przypadku filmów zrealizowanych amatorsko lub pół-amatorsko.  "Gejmerzy" potrafią w ciągu dnia zamieścić 4 filmy w Internecie - bez większej obróbki, tylko z doklejoną czołówką. I ludzie chcą to oglądać, bo ci "gejmerzy" zwracają się bezpośrednio do nich, a internauci identyfikują się z tymi filmikami.

Generalnie na YouTube sprawdza się to, z czym ty sam się utożsamiasz. Kiedyś zrobiłem materiał "13 powodów, dla których student nie zdaje sesji". Film wrzuciłem do Sieci i kilka dni później na uczelni ludzie podchodzili do mnie i mówili: "Stary, w rzeczywistości dokładnie to tak wygląda, jak pokazałeś w filmiku!". Dlatego tożsamość z danym tematem jest tak ważna. Wracając jeszcze do "gejmerów" - oni dla swoich widzów są w pewnym sensie przyjaciółmi. Kiedyś wracało się ze szkoły i szło się na podwórko pogadać z kumplami  i pograć z nimi w piłkę. Dziś dzieciak wraca do domu i odpala komputer, bo jego kumpel, którego tak naprawdę w rzeczywistości nie zna, pojawia się na jego monitorze.

Jest na YouTube jeszcze jakaś niszą, którą można zapełnić?

- Rok temu mówiło się, że nikt nic nowego nie wymyśli, bo tam już wszystko było. Tymczasem pojawił się taki Maciek Dąbrowski, który pokazał, że YouTube można obrócić o 180 stopni i zrobić coś unikatowego. Cały czas jest szansa i miejsce na nowych twórców.  Natomiast algorytm tej platformy działa tak, że dziś jest nieco ciężej niż kiedyś. Kilka lat temu pojawiały się jakieś randomowe klipy, które siłą rzeczy trzeba było obejrzeć. Teraz promowane są materiały, które już kiedyś oglądaliśmy lub kanał, na którym byliśmy. Można powiedzieć, że robi się takie kółko wzajemnej adoracji. To jednak nie wynika z tego, że my klepiemy się po tyłkach, tylko YouTube tak działa - zamyka się na pewien obszar. Między innymi w ten sposób - przez działanie algorytmu YouTube - moim zdaniem wybił się PewDiePie, który robił dużo materiałów - co ważne po angielsku - ludzie klikali, jego filmiki pojawiały się w polecanych i maszyna się rozkręcała.

Istnieje recepta na stworzenie filmu, który będzie "się klikał"?

- Absolutnie nie. Teoria mówi, że nie powinno się nagrywać dłuższych materiałów niż 4-5 minut. Ale w praktyce wygląda to tak, że tak, że "youtuberzy" zajmujący się grami, nagrywają kilkunasto lub nawet kilkudziesięciominutowe  filmy i one oglądane są od początku do końca. To wszystko zależy od przyjętej formuły. Ja staram się nie przekraczać 5 minut. Po prostu trzeba dobrze wstrzelić się w temat i w odpowiedni moment - wtedy długość wideo nie gra żadnej roli. Internet i YouTube są wielką niewiadomą i chyba nikt takiej recepty na sukces nie ma. Pierwszy lepszy przykład to film "Jesteś zwycięzcą", który wisiał w Sieci prawie rok i prawie nikt go nie dostrzegł. Dopiero później zaczął rosnąć viralowo i stał się hitem. Gdzieś musiał być ten czynnik zapalny, coś spowodowało, że zaczął "żreć". Co to takiego było - nie wiem. Oczywiście można nakręcić film i poprosić chociażby lidera opinii jak np. Wardęgę, żeby go polecił na swoim Facebooku. Ale to jest zupełnie inna historia.

Skoro mowa o Wardędze, to wiele osób zarzuca mu, że bezmyślnie straszy ludzi, co może spowodować kiedyś jakieś nieszczęście. Niektórzy twierdzą, że ci przypadkowi uczestnicy jego filmów, to tak naprawdę podstawieni aktorzy. Ty uczestniczyłeś w niektórych jego produkcjach. Powiedz, jak to wygląda?

- W jego filmiku wcielałem się m.in. w postać Golluma . Zatrzymaliśmy wtedy tramwaj w Warszawie. Później pojawiły się komentarze, że to idiotyzm, bo przecież w tym tramwaju może był ktoś, kto jechał na ważną rozmowę o pracę, może była kobieta w ciąży, może ktoś źle się czuł i jechał do lekarza. Nie wiem, czy zatrzymanie tramwaju na minutę spowodowało aż tak katastrofalne skutki... Sam się kiedyś zastanawiałem, jak ja bym się zachował w takiej nietypowej sytuacji. Sylwek bardzo często podchodzi do tych ludzi z uśmiechem na twarzy. Reakcje są różne - jedni wyzywają i popychają, inni zaś szybko dochodzą do siebie i zaczynają się śmiać, bo mają do siebie dystans. Mam nadzieję, że na "planie filmowym" Wardęgi ani żadnego innego "youtubera" nikt nie dozna uszczerbku na zdrowiu.

Hejterzy to dla ciebie problem?

- Nie. A to dlatego, że mam już gruby pancerz. Jeśli na 100 komentarzy pojawi się 10 hejtów, to spoko, nie ma problemu.  To jest w o ogóle zabawne, bo najczęściej jest tak, że kiedy klikam na profil jakiegoś hejtera, okazuje się, że za klawiaturą siedzi  pyzaty 12-latek z dużą nadwagą. To znamienne. O wiele bardziej boli mnie konstruktywna krytyka dorosłego człowieka, bo wtedy przynajmniej można się nad sobą zastanowić. A to, że jakieś dziecko napisze mi, że jestem "pedałem", nie robi na mnie wrażenia.

A w "realu" spotykasz się z negatywnymi opiniami na swój temat?

- Zawsze jest tak, że osoba, która wyzywa w Internecie - na żywo nie ma odwagi tego powiedzieć. Prędzej ktoś taki podejdzie, przybije piątkę i poprosi o zdjęcie, bo wówczas nie ma już tego ochronnego parasola w postaci komputera i Internetu oraz rodziców siedzących na wszelki wypadek w pokoju obok. Kiedyś nakręcę o tym odcinek, bo to naprawdę interesujący temat. Bogusław Linda przyznał, że pewnego razu zajrzał do Internetu i przeczytał mnóstwo niepochlebnych na jego temat komentarzy. Tak bardzo się tym przejął - a nie miał wcześniej do czynienia z taką lawiną nienawiści - że musiał wyjechać na długie wakacje, żeby dojść do siebie. Dziś nikt hejterów nie traktuje poważnie, więc naprawdę nie ma sensu się nimi przejmować.

Co wartościowego możesz dać swoim widzom?

- Mam dosyć młodą widownię, więc czuję jakiś ciężar odpowiedzialności w związku z tym, co robię. Ja tworzę rozrywkę, więc nie będę nikogo umoralniał, mówił, co ma robić, chociaż czasem staram się przemycić w swoich filmach jakieś głębsze treści. Wiem, że teraz wyleje się na mnie wiadro hejtów, ale w pewnym sensie chcąc nie chcąc dla moich widzów jestem mniejszym czy większym autorytetem. Dziś dużo mówi się, że dzieciaki siedzą przed komputerem i nic nie robią. Niestety takie mamy czasy. To jednak nie oznacza, że ci ludzie są przegrani. Niech siedzą, ale nie z założonymi rękami. Niech to ich siedzenie przed monitorem przyniesie jakieś korzyści. Powinni wykorzystać narzędzie w postaci Internetu do zaprezentowania swojej kreatywności. Nie chcę, żeby wyrosła generacja ludzi siedzących w pokojach przed komputerem i będących bezproduktywnymi kukłami. Zróbcie coś ze swoim życiem.

Rozmawiał
Łukasz Piątek

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy