Praca górnika. Wizyta w przedsionku piekieł

Kilometr pod ziemią jest gorąco, duszno i ciemno. Wszędzie czai się groźny metan /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Jak wygląda praca górnika? W ciemności, wilgoci i upale pracują najtwardsi z twardych. Z górnikami z kopalni węgla zjeżdżamy kilometr pod ziemię, odsłaniając tajemnice ich niebezpiecznej pracy. Tutaj liczą się odwaga i stalowe nerwy, a każdy dzień to walka.

Kiedy razem z grupą dziennikarzy z całej Polski stoimy przed wejściem do Kopalni Węgla Borynia, w oczy rzuca się nam olbrzymi napis - "Kopalnia metanowa. Całkowity zakaz palenia". Trochę się z tego podśmiewamy, bo nie wiemy jeszcze, co spotka nas za kilkadziesiąt minut. Zjedziemy ponad kilometr pod ziemię, aby zobaczyć, w jakich warunkach pracują górnicy węgla kamiennego. To doświadczenie będziemy pewnie wspominać, jako jedną z największych i przerażających przygód naszego życia. Odtąd już zawsze będziemy patrzeć na pracę górników z najwyższym szacunkiem.

Zanim jednak przyjdzie nam tego wszystkiego doświadczyć, zbieramy się, aby przejść pierwsze sito. Po przedstawieniu krótkiej historii kopalni Borynia i wyjaśnieniu, gdzie się niedługo znajdziemy, nadchodzą trudne pytania - czy panie nie są w ciąży, czy nie mamy problemów z ciśnieniem, czy jesteśmy wypoczęci, a także czy... nie mamy kaca. Każda z tych odpowiedzi z miejsca dyskwalifikuje nas z wyprawy. Właśnie wtedy przychodzi pierwsze ukłucie niepokoju, bo wyrazy twarzy naszych rozmówców mówią wyraźnie, że czas na żarty właśnie się skończył.

Reklama

Następnie zostajemy zabrani do łaźni, gdzie przebieramy się w stroje robocze. Drelichowe spodnie, parciany pasek, flanelowe koszule w kratę rodem ze złego snu informatyka, grube skarpety po kolana, równie wysokie kalosze, ciepłe kufajki, rękawice i kaski. Na miejscu zostaje też cały sprzęt elektroniczny, od komórek po zegarki. W kopalni metanowej nie można pozwolić sobie na powstanie najmniejszej nawet iskry. Po raz drugi zastanawiamy się czy wiemy, co naprawdę robimy.

Prowadzący nas górnicy uśmiechają się pod nosem, ale widać w tym również troskę. Mają pod opieką kopalnianych żółtodziobów, a trafimy do miejsca, gdzie wielu rzeczy nie da się przewidzieć. Gdy już kończymy serię zdjęć w "strojach bojowych", przechodzimy szkolenie ratunkowe. Tam otrzymujemy przedsmak tego, co może się dziać, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli. W zadymionym, sztucznym odcinku kopalnianego korytarza nie widać nawet ręki, którą trzymamy przed oczami. Po omacku, w egipskich ciemnościach wspinamy się po schodach i zjeżdżamy po kawałku taśmociągu. Patrzę na koleżanki i kolegów, gdzie maluje się niepewność, a na policzkach widać niezwykłą bladość. Gdy przechodzimy szkolenie z używania aparatów ratunkowych po raz kolejny zastanawiamy się nad wyborem.

- To wszystko co niesiecie waży kilka kilogramów, ale pamiętajcie, że im dłużej będziecie pod ziemią, tym będzie cięższe. Pod koniec możecie mieć wrażenie, że dźwigacie kilkadziesiąt kilo. To normalne - tłumaczy nam sztygar Czesław Ficek.

Jeszcze tylko szybkie mierzenie ciśnienia i gdy pielęgniarka daje nam zielone światło, ruszamy po sprzęt. Jak prawdziwi górnicy, otrzymujemy aparaty ratunkowe, lampy górnicze, które wpinamy w kaski. Do tego dochodzą jednorazowe maseczki i okulary, które mają uchronić nas przed zapyleniem. Będziemy później za nie dziękować. Jeszcze tylko karty, które musimy odbić przed zjazdem i po powrocie na powierzchnię. Przy olbrzymiej rotacji pracowników jest to jeden z wielu systemów kontroli czy wszyscy powrócili z otchłani. A ta jest ogromna. Kopalnia Borynia ma prawie 100 kilometrów czynnych chodników. To prawdziwy, wielopoziomowy labirynt, w którym bardzo łatwo się zgubić. Gdy obwieszeni sprzętem wciskamy się do windy, czujemy się trochę niepewnie. Kabina rusza. Nie ma już odwrotu.

Kilometr pod ziemią

Ciśnienie kilkukrotnie zatyka nam uszy. Prędkość jest oszałamiająca, bo całą drogę na dół pokonujemy w półtorej minuty. W szybie dmie lodowaty wicher i dziękujemy w duchu za ciepłe kufajki. Pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy wychodzimy z windy, to wszechobecna biel. Szerokie, wypełnione wagonikami korytarze, pokryte są szaro-białym pyłem.

- To sproszkowane skały. Są tu po to, aby obniżyć zawartość pyłu węglowego w powietrzu. Chodzi o to, aby w przypadku zaiskrzenia nie doszło do samozapłonu - tłumaczą nam górnicy.

W korytarzach szaleje wiatr. To doprowadzane siedmioma szybami powietrze wentyluje chodniki, aby można w nich było oddychać. Jest przeraźliwie zimno. Jeszcze nie wiemy, że zatęsknimy za tym powiewem.

- Pamiętajcie, że macie patrzeć równocześnie pod nogi, przed siebie i na boki. Musicie cały czas wiedzieć, co się dzieje dookoła. Kopalnia to nie leśna dróżka i różne rzeczy mogą wystawać czy leżeć pod nogami.

Tę lekcję przypominam sobie kilkadziesiąt metrów dalej, gdy przydzwaniam kaskiem w wystającą ze ściany stalową belkę. - Co ja mówiłem, pieronie! - krzyczy sztygar. - Masz mieć oczy dookoła głowy!

Długa droga

Wędrujemy kilkaset metrów, a korytarze powoli tracą swą białą barwę. Coraz więcej tu szarości i czerni. Przestrzeń wypełniają różnorodne dźwięki. Chwilami panuje wręcz ogłuszający hałas. Szum olbrzymich turbin tłoczących powietrze, miesza się ze świstem wiatru, rykiem silnika kolejki, szumem wielkich generatorów, a później również łoskotem taśmociągów.

Pod sufitem wiszą szyny, których śladem docieramy do podwieszanej kolejki spalinowej. Nią przebędziemy część drogi, którą wielu górników musi codziennie pokonywać piechotą.

- Dotarcie na stanowisko pracy potrafi zająć nam i godzinę - mówi Dawid Kierc, bohater programu Discovery "Górnicy PL". - Wy mieliście jeszcze lekko, bo nie dźwigaliście narzędzi i innego sprzętu.  

W kolejce jest ciasno. Ledwo mieszczę się tam z kolegą z innej redakcji. Nie potrafimy sobie wyobrazić, jak w tym ścisku radzą sobie masywni bohaterowie programu. Z rykiem silnika przemierzamy kolejne kilometry korytarza, oświetlając latarkami boczne odnogi, pędzące na taśmociągach bryły węgla i podziemne kałuże szlamu. W powietrzu jest coraz więcej pyłu i niektórzy z nas zakładają już maseczki i okulary.

Prawdziwy przedsionek piekieł

Wysiadamy wpadając z mlaśnięciem w gęste, sięgające powyżej kostek błocko. W korytarzu ciągle wieje lodowaty wiatr, ale nasi przewodnicy każą zostawić nam kufajki w kolejce. Ruszamy w głąb bocznej odnogi, przechodząc nad i pod taśmociągami, z których na kaski i koszule kapie nam wilgotna, węglowa masa. W kopalni używa się olbrzymich ilości wody i gdzieś musi ona znaleźć ujście. Dochodzimy do przedzielającej korytarz drewnianej ściany.

Nagle czujemy, jakby ktoś uderzył nas w twarze gorącą, mokrą ścierką. Wkraczamy do korytarza, gdzie znajduje się aktywne wyrobisko. Ściany dookoła mają temperaturę powyżej 40 stopni Celsjusza. Powietrze chyba jeszcze więcej, a wilgotność to pełne 100 procent. Ciężko jest złapać oddech. Nie ułatwiają tego maseczki, które ze względu na wszechobecny pył musimy mieć cały czas na twarzach. W tle słyszymy głośne pikanie. To czujniki metanu dają znać o obecności tego niebezpiecznego gazu. Kątem oka dostrzegam, że nasz przewodnik ścisza czujnik, aby nie wywoływać w nas dodatkowego niepokoju. Lustruje nas uważnie i pyta czy jesteśmy gotowi na dalszą drogę.

Z każdym krokiem idzie się coraz ciężej. Rzeczywiście sprzęt wydaje się ważyć więcej i więcej. Powietrze przepełnione jest coraz większą ilością pyłu. W oddali majaczą nam rozmyte światełka latarek. Zbliżamy się do ściany, gdzie pracuje kombajn wydobywczy. Oddychanie staje się trudne. Koszula lepi się do ciała, a widoczność wynosi ledwie kilka metrów. Ciągle patrzymy wszędzie dookoła, bo pułapek czyha tu bez liku. U sufitu widzimy wielkie worki. Są wypełnione wodą. W każdym z nich jest 40 litrów. Jeżeli nastąpi wybuch metanu, to ulegną stopieniu, a parująca woda ma szansę powstrzymać ścianę ognia i uratować tych, który znajdują się na terenie kopalni. Los tych, którzy zostaną przed zaporą jest raczej przesądzony.

 - Mamy kolegę, który przeżył wybuch metanu. Po czymś takim chyba bym się już nigdy nie odważył zjechać pod ziemię. On dalej jeździ. Jest dla mnie przykładem olbrzymiej odwagi - mówi Robert Jaczyński, jeden z pracujących pod ziemią górników.

Dochodzimy do końca korytarza i kierujemy się niskim wykopem w dół, do kombajnu górniczego. Sufit przed ścianą wydobywczą podpierają olbrzymie siłowniki. Jest ciasno i duszno, niewiele widać. Nagle, spomiędzy siłowników błyska biel. To pracujący tu od świtu górnik. Jest całkowicie czarny od pyłu, nie da się odróżnić go od otaczających ścian. Błysk pochodził od uśmiechu, bo tylko zęby i osłonięte oczy, zachowały jeszcze naturalny kolor.

Mamy wrażenie, że nie da się tu obrócić, a górnicy śmigają dookoła nas i jeszcze obsługują długą na kilkanaście metrów maszynę. Na ścianie węgla pokazują nam odcisk paproci czy innej rośliny, z której powstał węgiel. Dla nas to sensacja, a dla nich codzienny widok. Chwilę później nie widzimy już nic. Kombajn ruszył w swą drogę, a powietrze wypełniła chmura pyłu. Nawet z latarkami nie widzimy wyciągniętej przed siebie dłoni. Uszy atakuje huk, walczymy o oddech. Do tego dochodzi jeszcze nagły wstrząs. Gdyby nie to, że nasze twarze też są już czarne, to pewnie byłyby niezwykle blade. Nie ma jednak powodów do paniki, bo to naturalna reakcja górotworu.

Do środka ziemi

Schodzimy jeszcze głębiej, do miejsca, gdzie wydobyty węgiel trafia na taśmociąg. W tym miejscu jest naprawdę niebezpiecznie. W każdej chwili może nastąpić tąpnienie (tak nazywają je nasi przewodnicy). Dlatego przechodzimy ten odcinek w małych grupach i w szybkim tempie. Jest potwornie ciasno. Ledwo się przeciskamy. Mijamy pełną szlamu kałużę. Przewodnicy radzą nam w nią nie wpadać, bo mogliby nas nie wyciągnąć na czas.

- Tam gdzie byliście, jest mnóstwo miejsca - śmieje się Dawid Kierc, który przewyższa mnie o co najmniej dwie głowy. Nie wyobrażam sobie, jak on radzi sobie w takich sytuacjach. - Nie musieliście się przecież czołgać. Koledzy się śmieją, że są takie miejsca, gdzie tylko ja dam radę się dostać. Jak ja się nie wcisnę to znaczy, że się nikt nie wciśnie.

W powietrzu jest już trochę mniej pyłu. W świetle latarek widzimy swoje  straszliwie umorusane twarze. A przecież spędziliśmy przy ścianie wydobywczej tylko kilka minut. W drodze powrotnej zaczynam odczuwać spadek kondycji. Powłóczymy noga za nogą, a sprzęt ciąży nam niemiłosiernie. Nawet huk taśmociągu wydaje się usypiać. Co chwila mijają nas górnicy. Oni już spieszą się do domu. Nie wiemy, jakim cudem po kilku godzinach pracy w tych warunkach mają jeszcze siłę tak szybko iść. Zwłaszcza, że często dźwigają jeszcze narzędzia.

Zimny wiatr witamy jak zbawienie. Otulamy się kufajkami i ściskamy w podwieszanej kolejce, którą powracamy pod szyb wyjazdowy. Jej monotonne kołysanie usypia. Nie przeszkadza nam hałas. Oczy same się przymykają. Ostatnie metry pokonujemy na ostatnich nogach. W sumie przeszliśmy pod ziemią kilka kilometrów, a czujemy się jakbyśmy przebiegli maraton. Gdy w końcu wyjeżdżamy na powierzchnię, czujemy wielką ulgę. Ale to nie koniec przygód.

Zdajemy sprzęt i udajemy się do łaźni. Domyć się wcale nie jest łatwo. Szczególny problem sprawiają oczy, bo każdy z nas wygląda jakby został wokalistą emo-bandu dla nastolatek. Z zadaniem usunięcia węgla z oczu dużo lepiej poradziły sobie nasze koleżanki.

Gdy pytamy sztygara, czy rodziny górników mają okazję zjechać pod ziemię i poznać warunki ich pracy, wzrusza ramionami i odpowiada: "Kiedyś były takie pomysły, ale ich zaniechaliśmy. W sumie to po co mają wiedzieć? Będą się tylko niepotrzebnie martwić".

Powrót do świata żywych

Gdy siedzimy z bohaterami programu "Górnicy PL" przy wspólnym stole nie potrafimy patrzeć na nich inaczej niż na bohaterów. Nasza kilkugodzinna przygoda wyczerpała nas fizycznie i wystawiła na test odporność psychiczną. Oni zjeżdżają pod ziemię prawie codziennie. I jeszcze muszą wykonać tam ciężką fizyczną pracę. Pytanie o zarobki zbywają machnięciem ręki.

- Jeśli ktoś mówi, że może jako górnik zarobić 6000 złotych na rękę, to powiem, że owszem może. Jak będzie siedział na dole przez bity miesiąc, dzień w dzień i po półtorej zmiany. Kto by chciał tak pracować? - mówi Robert Jaczyński.

- My kochamy tę pracę, ale chcemy mieć też swoje życie - śmieje się Dawid Kierc. - Ja mam swoje modele, kolega skacze ze spadochronem. Każdy robi coś innego. Ale faktem jest, że gdy siedzimy dwa tygodnie na urlopie, to brakuje nam pracy. Mamy ją we krwi. Górnictwo trzeba kochać. Inaczej w życiu nie zjedzie się pod ziemię.

Adam Wieczorek

Sześcioodcinkowy serial "Górnicy PL" można oglądać od 18 stycznia 2018 roku na Discovery Channel o 22:00.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy